Czerwiec 2022
Bardzo nawet gorące. Tego dnia prognozy mówiły o 34 stopniach i faktycznie tak było. Co robi więc człowiek, żeby się nie roztopić? No wsiada na rower, bo wiaterek od jazdy chłodzi. I jedzie w górę, bo tam też chłodniej.
Zebrałem się dość wcześnie, żeby mimo wszystko choć trochę przejechać zanim się upał na dobre rozkręci. Pogoda cudna, o dziwo niewielu rowerzystów na ścieżkach. Pewnie wystraszyli się temperatur

Ośrodek narciarski Nassfeld już opisywałem, teraz pora na wersję letnio – rowerową. Trasa nieco dłuża niż zwykle, więcej też podjazdów – zatem ambitnie. Kierunek pętli przez włoską Pontebbę do Hermagoru wydał mi się nieco łatwiejszy niż przeciwny, i tak też pojechałem.
Pierwsze 60km pokrywa się z trasą do Venzone, więc nie będę jej tu opisywał, niech poniższe zdjęcie odda jej urok.

W Pontebbie, krótki, acz bardzo kosztowny odpoczynek na uzupełnienie płynów i bidonów. Przez zagapienie (zostawiłem wpięty w mocowanie na kilka minut) ukradziono mi radar, bardzo wygodny i pomocny jeśli jeździ się po drogach publicznych. Niech to będzie jeszcze jedno przypomnienie, że nie ma miejsc bezpiecznych i spuszczenie rzeczy z oczu nawet „na chwilkę” oznacza ryzyko jej utraty.
Już kilka metrów od centrum, gdzie kradną :(, droga zaczyna wić się do góry i będzie tak miała przez kolejne 13km.
Nie jest to podjazd łatwy, ale nie jest też tak okrutny jak wyprawa na Dreilandereck. Średnie nachylenie wynosi około 7%, parę razy na chwilkę jest łagodnie, choć dla równowagi, bywa po 16%. Włosi jednak widać starali się dołożyć serpentyn, więc jazda znacznie milsza.

Po drodze mija się kilka potoków, i kilka razy przejeżdża nad korytem rzeki Bombasso. Płynie ona niewątpliwie, ale przy tych upałach nie już tak wartkim i pełnym strumieniem.
No właśnie – upał. Dotankowałem przed podgórką bidony do pełna, mam 2x750ml. Szybko się skończyły. Na szczęście po drodze są miejsca jak to – gdzie po pierwsze można się napić, a po drugie – ta górska woda była cudownie zimna. Mrożąca. Idealna.

Co prawda nigdzie nie było napisane, czy pitna czy nie, ale przecież nie robiliby w taki miejscu ujęć wody do mycia aut? Tak czy owak, odświeżenie przednie. I zapas sił na kolejne kilometry w górę.

Droga na przełęcz jest dość popularna wśród motocyklistów, co było rzecz jasna słychać, ale ogólnie ruch nieduży. Rowerzystów bardzo mało; to nie jest trasa, którą można zrobić z marszu. Piękne widoki, serpentyny, gdzieś tam pasło się stado osłów – akurat nie miałem siły wyjmować aparatu, i ze dwie po drodze knajpki.

Wlokłem się więc, niespiesznie, a im wyżej tym chłodniej. Zawiał czasem orzeźwiający górski wiaterek, cucąco przyjemny i tak sobie patrzyłem tu i tam i prawie nie zauważyłem, że się na tę górę koniec końców wywlokłem.

Z ciekawostek wjazdowo-rowerowych: licznik Garmina czasami pokazywał wysokość o 100-150m inną niż tabliczki przy drodze, choć maksymalną wysokość uchwycił jako 1535, co jak widać, prawie się zgadzało.
Na górze rzecz jasna nagroda w postaci wajcenka i całkiem smacznej pizzy, ale jak zauważyłem, przy takim wysiłku nie ma niesmacznego jedzenia. Dla rejestru – piwo 5,50€, a pizza 10,50€.

Potem krótki przejazd wzdłuż zbiornika wodnego i z górki! Mówiłem już, że nie lubię? Trzeba cały czas mieć ręce na hamulcach, a do tego baraniaste kierownice nie są najwygodniejsze. Nie mam zaufania ani do drogi, ani do swoich umiejętności jazdy przy 60km/h. Zatem w bólach, ale hamuję cały czas, by nie przekroczyć tych czterech dych.


Perspektywa zacna, urocza, można by się właściwie co chwilę zatrzymywać i popatrzać tu i tam i jeszcze tam.

W końcu jest się na dole. W porównaniu z przyjemnym 21C u góry, wbija się w duszność i tropik. Było gdzieś może około 15-16 godziny, więc najgoręcej właśnie się stawało, a do domu jeszcze zostało ponad 2h jazdy.
Początkowo miałem jechać najkrócej, zatem drogą publiczną, ale zauważyłem obok ścieżkę rowerową R3A, a skoro nią jeszcze nie jechałem, no to nie było innego wyjścia. Zatem, przez Hermagor, okolice jeziora Presseger See (trasa przebiega kilkadziesiąt metrów obok, nie skręcałem), Nötsch i do Villach.
Przyznać muszę, że to doskonała trasa. W większość świeży asfalt, w stronę Villach nieco z górki, ale lekko – na tyle, że kierunek przeciwny nie powinien być problemowy.

Jechało się świetnie, bardzo nieliczni rowerzyści odważyli się tego dnia pruć przez te temperatury, mogłem więc pędzić ile miałem siły, no bo chłodniej wtedy jakby. I jak szybciej w domu, to siodełko mniej będzie piec. Bo piekło.
Kolejny szybki pit stop w przeuroczym zajeździe Ortsburg w Vorderbergu, z bardzo wygodnymi leżakami. Polecam, jest przy samej trasie R3A, dobrze oznaczony. Mają też jedzenie, ciastka i przystępne ceny.
O ile trasa przyjemna do jazdy, to fakt, że w tej części prowadziła głównie przez pola, nie pomagał. Termometr pokazywał 33 stopnie, więc jak tylko dojechałem do Nötsch, z radością wbiłem się w lasy. Tu R3 jest pofałdowana, nieco podjazdów i zjazdów, ale większość w cieniu. Jest kilka miejsc do odpoczynku, jest też gospoda.
Do Villach dotarłem wymęczony, 143km to jednak mój rekord, a już na pewno z tyloma przewyższeniami. Iloma? No właśnie, wg Garmin 2038m, wg Stravy 1631m. Ponoć Garmin podaje pomiary wg GPS, które mają spory błąd, a Strava ma własną bazę danych tras, do których odnosi sumę wzniesień. Nijak to jednak ma się do tej frajdy, widoków, i zapachów końca upalnego czerwca…

Szacuun 💪
PolubieniePolubienie