Czerwiec 2022

Och te języki! Nie dość, że niełatwe, to jeszcze przenikają się na tych przygranicach niczym kropelki rozbryzganej wodospadowo wody. Za chińskiego boga spamiętać tej nazwy, zapewne Austriakom nie sposób jej dobrze wymówić, zapis zaiste karkołomny: Tscheppaschlucht. Ni to niemiecki, ni słowiański jakiś. Czy tscheppach ma więcej wspólnego z trzeba, czy może z trzepakiem? Albo jeszcze coś innego?
Na szczęście to nie tak istotne, choć różne rozkminki można mieć idąc tak ładną trasą. Ale do rzeczy.
Pasmo Karawanken, czyli gór granicznych między Austrią a Słowenią, potem dalej Italią, obfituje w cieki wodne. Napływają one na siebie, mnożą się i dodają, a kiedy napotkają ostre spady, wąwozy stają się prawdziwymi dziełami sztuki. Opisałem tu już, moim zdaniem najciekawszy, Gartnizenklamm. Byłem też w kilku innych miejscach (jeszcze do opisania), dziś przyszła pora na Czepaszluchta. Czy jak tam.
Miejscówka znajduje się za Ferlach, około 40min jazdy samochodem z Villach na wschód. Na miejscu parking, usytuowany około 10 minut piechotą od kasy, do której dochodzi się leśną ścieżką. Po drodze całkiem ciekawy park linowy, można zaplanować tam dodatkową godzinkę dla dzieci zanim kupi się bilety (z Karntner Card bezpłatnie, a bez karty cennik tu) i wejdzie w ścieżki 3pachluchta. Czy jak tam.

Napięcie narasta powoli, jak na dobrą historię przystaje. Początkowo idzie się wzdłuż rzeki, niemal płasko, ale droga szybko zaczyna się piąć. Progami, schodkami, schodami i drabinami jest coraz wyżej i coraz ładniej.

Natrafia się czasem miejsca, na których dzieci uwielbiają się wspinać, przełazić i spadać, obok ławki gdzie można chwilkę odsapnąć.
Ogólnie rzecz biorąc, choć pełna dzieci, trasa nie jest taka super łatwa. Jest wiele schodów pod górę, bywa upał, stromizny itd. Nie polecam osobom starszym albo ze słabą kondycją.

Pomiędzy schodami całkiem sporo kamienistych ścieżek; kamienie te mogą być zdradliwe. Mnóstwo butów je niemal wypolerowało, i nawet jak jest sucho, można się nieraz (co niniejszym uczyniłem) szpetnie poślizgnąć. Wąskie ścieżki nie dają zaś zbyt dużego pola manewru. Warto więc przeć naprzód powoli, ostrożnie i trzymając się barierek.
Droga ładnie kręci tymi schodkami, mostkami, aż w końcu po około godzinie dochodzi się do dobrze oznaczonego rozstaju. Można tu zawrócić w kierunku przystanku autobusowego (powrotny bus jest w cenie wejścia) albo iść dalej, by po około 15minutach dojść do właściwych wodospadów. Tam znowu można odbić do kolejnego przystanku, albo iść dalej.


A więc wodospady są dwa, nazwy, jak wcześniej wspomniałem, pamięci się nie chwytają, natomiast robią wrażenie. Huczy, mgli, pryska, i wszystko to ładne takie.

Okolica solidnie zaopatrzona w podesty, mostki i przejścia, można więc naturę z różnych kątów kontemplować.
Powyżej tych dwóch wodospadów idzie się wzdłuż rzeczki, czasem ona zwykła, czasem ciekawsza, trasa bardziej przeciętna, ale mając nieco czasu do powrotnego busa, postanowiliśmy iść dalej. Tu mała dygresja co do pogody w górach. Na parkingu miły pan z obsługi obszernie wyjaśniał, gdzie iść, gdzie kasa, dał rozkład powrotnych autobusów itd. Wspomniał też, że z pewnością niedługo będzie burza. nie jest pewien tylko kiedy – 2,3 a może 4 godziny. Faktycznie, coś w powietrzu wisiało, i choć rozpoczynaliśmy przy niebieskim niebie i barankach, to po 2 godzinach było niemal pewne, że będzie lało.

No i ledwo doszliśmy do miłej knajpki przy przystanku, ledwo zamówiliśmy coś do picia, znikło wszystko z pola widzenia i tym razem wodospad lał się prosto z góry. Razem z gradem, wiatrem i chłodem.

Na szczęście, mogliśmy wracać na parking busem. Choć i tak przemokliśmy do nitki. Ale – było fajnie!