Lipiec 2021

Austria ma swoje zapachy. Najczęściej bardzo, hmm, swojskie takie. Zapach kiszonki przygotowywanej na zimę i nawozów naturalnych to niemal pewny towarzysz każdej wycieczki, czy to pieszej, czy rowerowej. Ponieważ przed przeprowadzką do Austrii właściwie nie chodziłem w góry poza Polską, więc pewnym zaskoczeniem były dla mnie swobodnie pasące się wysoko w górach krowy. Mnóstwo krów nawet , właściwie na każdym szlaku na którym byłem; niby to ok, ale człowiek jakoś taki nie przyzwyczajony. Choć przecież widziało się reklamy pewnej czekolady… Tak czy owak, częściej i uważniej trzeba patrzeć pod nogi.
Tego dnia postanowiliśmy rodzinnie wybrać się w okolice Bad Kleinkirchheim. To całkiem spory kurort górski, z mnóstwem wyciągów, hoteli i pensjonatów. W ramach karty karynckiej (www.kaertencard.at) skorzystaliśmy z darmowego wyciągu na Nockalmbahn.
W ogóle cały pomysł karty karynckiej jest super (są też inne w innych landach). Ma ona wiele wariantów, od całosezonowego (połowa kwietnia do listopada) za jakieś 70 eur/dorosły, połowa tego dziecko, do wariantów 2-tyg, tyg, i weekendowych. Czy się opłaca? I to jak! Dość powiedzieć, że niektóre kolejki kosztują ponad 20 lub nawet 30 eur za jeden wjazd/os. Zatem sezonowa karta = dwa wjazdy. A można tak codziennie, na kilku kolejkach + muzea + atrakcje górskie + rejsy statkiem i co tam jeszcze – szczegóły na wyżej podanej stronie.

Mimo nie najlepszej jak widać pogody, było całkiem sporo ludzi. Na górze kolejki znajduje się bardzo fajny plac zabaw z małym stawem, gdzie dzieci mogą pościgać się tratwami i biegać na czas po labiryncie z wodnymi przeszkodami.

Z miejsca na które wjeżdża kolejka rozchodzi się sporo tras o różnym, ale raczej umiarkowanym stopniu trudności. Kolejka wjeżdża 592m w górę, by dowieźć pasażerów na 1870 mnpm. Jest wysoko, ale nie na tyle by nie pasać tam krówek:) Choć ja żadnego pastucha nie widziałem, krówki sobie samopas biegają gdzie im trawka lepszą.
Szlak, który wybraliśmy był raczej nastawiony na średni wysiłek, jakieś 3h spaceru. Niestety, przez nisko osadzone chmury niewiele było widać, ale to, co czasem dało się dojrzeć, było całkiem ciekawe.

Pełno łąk (połonin?), skał, i ostańców. Ścieżki przecinane większymi i mniejszymi strumieniami, wszystko to w nieco magicznej osłonie chmur, wyglądało bardzo bajkowo.

W drodze powrotnej natknęliśmy się na szałas, obok którego znajdowała się niespodzianka. Sam szałas był zamknięty, pewnie przez to, że pogoda kiepska, ale można było nabyć chłodzące się piwo z tej oto cudownej lodówki, albo jakieś miody itp z szafy stojącej obok. Nikt nic nie sprawdza, nikt nie kradnie, jest pełne zaufanie. Bierzesz co chcesz, płacisz ile proszą. Zawsze uderza mnie tak wyłożone na dłoni zaufanie. To zresztą dość częste zjawisko w Austrii – tak można sobie kupować kwiaty do samodzielnego ścięcia, jajka czy sery gdzieś w polu itd. Przybywa się z Polski jak jakiś kosmita, widząc, że, najzwyczajniej, po prostu – tak można.

Było jednak zimno, mokro i nie skorzystaliśmy z oferty, solennie obiecując, że przyjdziemy tu jeszcze raz jak będzie lepiej widać okolicę i jak będzie cieplej. Parę tygodni później tak było, ale wtedy okazuje się, że ta woda nie chłodzi tak super w upalne dni. jak na to wygląda, A może często trzeba było dokładać i piwo nie miało czasu się schłodzić. Tak czy owak, malutki absmaczek.
Wracając w stronę kolejki idzie się jeszcze przez bardzo zamszony las – bardzo się podobał żonie, jak zresztą cała wycieczka. Niezbyt wymagająca, a mimo złej pogody ciekawa.
