Październik 2022

Ah co to był za dzień. Po raz trzeci w tym roku postanowiłem się wybrać z Lienzu do Villach, tym razem mniej plaskato, na gravelowe pożegnanie sezonu. Pogoda jesienna początkowo nie rozpieszczała, aż w końcu nadszedł październik i od razu rozpędził się pięknym babim latem. Tyle tylko, że w Alpach nie za bardzo czuć to lato jak się gna na rowerze.

Wybrałem się do Lienzu pociągiem, jechał nieco dłużej niż w lipcu, prawie dwie godziny. W każdym razie dotarłem tam przed godziną 11. Długo wahałem się jak odpowiednio się ubrać, bo z jednej strony nie lubię jak mi zimno na rowerze, ale przegrzać się też nie przepadam. Po setnej analizie pogody, a najbardziej w końcu za namową wszystkowiedzącej małżonki zrezygnowałem z długich spodni, wziąwszy jednakże długi rękaw, dodatkową bluzę z długim rękawem i kamizelkę rozmościłem się w pociągu i podziwiałem piękne widoki gór w rozwiewających się porannych mgłach.

Za oknem pociągu

Logiczne zatem było, że pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po przyjeździe, było znalezienie sklepu sportowego celem nabycia czegokolwiek, co ociepliło by nogi. Być może w słońcu spacer byłby przyjemny, ale powietrze zimne, przy jeździe na rowerze odczucie chłodu jednak jednoznacznie nieznośne i nie uśmiechało mi się marznąć następne kilka godzin. Szczęśliwie Intersport jest rzut beretem od stacji kolejowej, tak więc lżejszy o niezapowiedziane kilkadziesiąt euro mogłem spokojne kręcić.

Dobiegała powoli dwunasta, powoli – niby – robiło się cieplej, ale wystarczyło zjechać w cień i czar pryskał. Za to w słońcu – najpiękniejsze jesienie.

Jesienny słoneczny rzepak

Tak w przyrodowych zachwytach ponownie dotarłem do Gasthaus Wulz, wciąż czynnego, wciąż godnego polecenia; zaraz dalej w odróżnieniu od trasy z lata, wybrałem nieco krótszą drogę przez Weisensee. Jezioro to położone jest na wysokości około 1000mnpm i tak, oznacza to całkiem niezły podjazd, momentami nawet ponad 15%.

Żeby nie było, że nie ostrzegają

Nie jest może jakiś wyjątkowo długi, ale czuć tę moc. O ile latem nie jest to problem, tak ubranie na siebie wielu warstw by nie marznąć na prostych/ z górki, pod górkę jest dodatkowym jakby ciężarem. No skomplikowane to jesienne jeżdżenie. Za to widoki – eeech.

Widok na wjazd

Okolice Weisensee pustawe, choć nieco turystów było. Piękne kolory, choć z poziomu jeziora niezbyt widać jego błękity; te doskonale widać jeśli wdrapać się na okoliczne górki.

Weißensee jesienią

Weißensee jest specyficznym jeziorem, w tym sensie, że nie ma wokół niego drogi przez cały obwód jeziora. W pewnym momencie asfalt się kończy, dalej jest las i na wschodnią część można albo dostać się promem, albo należy sporo nadrabiać autem (rowerem) naokoło górek. Można też pojechać ścieżką górsko – polną w górę, wdrapać się na 1250mnpm, co rzecz jasna zrobiłem.

Premium gravel, jeszcze płasko

Trasa z lekka kamienista, leśna, jesienna i stroma. Bardzo nawet. Odcinki po 17% zdarzały się kilka razy i co tu dużo mówić, dały w kość. Temperatura spadła do jakichś 8 stopni, co przy kompletnym przepoceniu potęgowało uczucie chłodu. Podobała mi się, ale zdecydowanie lepiej ją machnąć latem. Widoki ładne, ale jak to zwykle w takich wypadach, po trzech godzinach jazdy mniej się skupiam na robieniu zdjęć;)

Zjazd początkowo był niekamienisty

Minąwszy najwyższy punkt na trasie czekał mnie ostry zjazd, bardzo kamienisty i nieprzyjazny barankowym kierownicom graveli, by za kolejne kilkanaście kilometrów po raz ostatni sprawdzić płuca na podjeździe do Kreuzen.

Po pokonaniu wjazdu na Krezuen

Wymęczony i wypocony musiałem jeszcze raz przeżyć chłodny zjazdowy wiatr i w końcu, po ponad kilometrach, wymęczony i szczęśliwy, dotarłem do Villach dobrze znaną trasą R1.

Całość wyniosła 105km i zajęła mi nieco ponad 5h.

Zdjęcie z serwisu strava.com