Październik 2022

To był paskudny wrzesień. Nie pamiętam kiedy było tak deszczowo i zimno, wg danych statystycznych najchłodniejszy wrzesień od 14 lat, ale nie piszą, czy najmokrzejszy. Zero szans na rower, łażenie po górach i jakiekolwiek aktywności na zewnątrz. Brrr.
Na szczęście wrzesień poszedł precz, a na białym koniu, z pięknym babim latem, wjechał październik i od razu człowiek szczęśliwszy. Zatem po kiepskim w jazdy wrześniu przygotowałem sobie niezbyt wymagającą, ale też nie banalną trasę.
Od razu przypomnę, że standartowo nie uznaję za sensowne wychodzić na rower jak jest zimno, czyli poniżej 18C. Ale, że „dawno” nie jeździłem, a bardzo chciałem, to cóż, pora przeprosić się z komfortem termicznym. To znaczy mam odpowiednie ciuchy nawet i na zimę. ale nie lubię jak pod górkę gorąco, za chwilę z górki marznę itd. Tym razem jednak postanowiłem NIE MARUDZIĆ i jechać.
Ubrawszy się tak jak trzeba + po kieszenia upchane dodatkowe ciuchy na wszelki wypadek wyruszyłem na jesienną gravelową trasę.
Najpierw do przez Maria Gail i górki tuż za nią, pełne grzybów i pierwszych podjazdów

Potem naokoło Faaker See, bardzo o tej porze roku pustego i przez Ledenitzen do Rossegg.

Tam znajduje się park zwierząt dla dzieci, parking pełen aut, więc zapewne wielu zwiedzających.

Z Rosegg krótko pod górkę, do Velden i wzdłuż kolejnego jeziora, Wörthersee, by tuż przed Pörtschach skręcić w górę. Zwykle latem kilka razy tamtędy jeżdzę; zawsze jest mnóstwo rowerzystów, tabuny całe, tym razem, choć przecież nie było bardzo zimno i prześwitywało słońce, to pusto i pusto i pusto. Za to cała ścieżka rowerowa dla mnie:)
Od wspomnianego skrętu jechałem już drogą mi nie znaną. Najpierw ostro pod górę, w porywach 12%, ale niezbyt długo, a potem jeszcze jeden bardzo ostry podjazd pod jezioro (sztuczne) Forstsee. Byłem tam kiedyś na spacerze, jest przyjemnie, widok ładny.

Komoot tradycyjnie tu nieco mnie chciał wpakować w krzaki, ale jakoś udało mi się go przechytrzyć. Trzeba być jednak czujnym na komootowe pomysły na gravelowe trasy; nie zawsze są przejezdne.
Okrążywszy jezioro trasa wiodła dalej do góry. Właściwie z Velden, znad jeziora, przez 12km wspina się z 460 na 1015 mnpm. To prawie 5% średnio, ale zdarzały się górki po 15%. Jest pięknie, z widokami, nieco męcząco, ale tak w sam raz.

Zaraz z Wurzen droga na chwilę w dól, a potem już pod górkę aż na 1015m. Ostatnie parę kilometrów super świeżym asfaltem, mam wrażenie jakby w ogóle nie było oporu toczenia, choć jest ostro. Droga wiodła lasem, więc w cieniu, więc zimno bo spocony. I jeszcze zimniej na zjeździe. Lipcu wracaj!!!
Dzisiejsza trasa naprzemiennie szosowa i szutrowa, i przyznam, że trochę właśnie mi się za szutrami stęskniło. Bliżej nimi przyrody i przyjemniej, i choć szosa też ma swoje zalety, to największa frajda właśnie z jazdy gravelem.

Po zjeździe raz jeszcze na prawie 1000m, do Ossiacher Tauren, uroczej miejscówki z małym jeziorkiem na szczycie gór okalających jezioro Ossiacher od południa. A potem bardzo ostry i nieprzyjemny zjazd, choć po drodze z bardzo ładnymi widokami. Trzeba jednak nieustannie rączki na hamulcach, a to wcale nie takie przyjemne

Pogoda jak widać wypiękniała, na dole więc nieco więcej rowerzystów, ale nijak się to miało do wakacyjnych ilości. Po zjeździe już płasko, nieco chłodnawo, ale jak to jesienią – coraz bardziej kolorowo. Zatem – polecam. Całość to prawie 75km w 4 godziny.
