Lipiec 2022

Całą sobotę spędziliśmy w Trento, spacerując i szukając cienia. Powrót na niedzielę zaplanowaliśmy autem, a mnie zaczął po głowie chodzić pomysł, że skoro nie zaliczyłem rowerem całej trasy Villach – Trento, to może by tak uzupełnić brakującą część w drodze powrotnej? No dobra, przyznam się, że nawet zabrałem uprzednio na tą okazję drugi zestaw ubrań, bo pierwszy mógł być zdecydowanie radioaktywny po 10 godzinach jazdy.
Wysiadłem więc znów w Lienz, wyciągnąłem rower, szybko się przebrałem i szybciutko wkradłem się w letnie zapachy rowerowych ścieżek.
Tym razem, rzecz jasna kierunek na wschód.

Dobrze oznaczona trasa R1 to jedna z najważniejszych magistrali rowerowych w okolicy. Można nią dojechać chyba aż do Chorwacji. Nie jest wymagająca w sensie podjazdów, choć to oczywiste, że jakieś być muszą. Zatem w sam raz na dwa dni po mojej wycieczce do Trento.
To było bardzo słoneczne i gorące popołudnie. Wiadomo, że wtedy tylko można na rower.

Przyznam się, że trasa ta mnie mocno zaskoczyła. Jest idealna. W większości pusta, malownicza, ciekawa. Kręci się i wije, podnosi i opada. Może być wymagająca, jeśli pędzić, może być relaksująca jeśli uprawiać kolarstwo tzw. romantyczne.

Dużo lasów, zagajników i przestrzeni. Postawiłbym ją na równi z trasą do Venzone, ale właśnie za przyjemność podróży bardziej niż widoki, choć te przecież nie byle jakie.

Znów tutaj wychodzą zalety gravela, bo raz asfalt, raz szutry. Rzecz jasna, każdy kręci czym go kręci, ale uniwersalność graveli jest naprawdę pomocna; nie trzeba się martwić o rodzaj nawierzchni, za to wszędzie można lecieć szybciej.
Dużo po drodze oferty dla podróżnych rowerowych. Miejsca noclegowe informują: że są, czy wolne, z numerem telefonu; można ad hoc podjąć decyzją o noclegu. I pełno zajazdów, knajpek czy nawet samoobsługowych maszyn vendingowych z napojami.
Mnie zauroczył szczególnie ten jeden – Gasthaus Wulz. Przemiła obsługa, przystępne ceny (zwykle za wajcena wołają 5,50€, tutaj uczciwe 3,80€)

A najbardziej spodobało mi się, gdy wszedłem z pustymi bidonami i pytałem o toaletę, by tam je uzupełnić (w Austrii wszędzie woda z kranu jest pitna), na co barmanka uprzejmie nalała zimną z dystrybutora. Tak lubimy!
Dodam jeszcze, że obok gospody sklep z tysiącem piw, no i też można nocować. Fajne miejsce!
R1 przez całkiem sporą część niesie się po drodze publicznej, ale ma się wrażenie, jakby nikt o niej nie wiedział. Przez 2 godziny minęły mnie może ze 2 samochody. A droga znów wiła się i podgórkowała, tak troszkę, bo w większości z górki – czysta przyjemność.

Początkowo chciałem dojechać do Villach. Ale zbyt późno wyruszyłem z Lienzu, i musiałbym pędzić przed zmrokiem, nie robiąc odpoczynku, co mimo wszystko, po takim weekendzie, mogłoby się skończyć niepotrzebną kontuzją.
Dotarłszy więc do Spittal an der Drau podjąłem męską decyzję o skróceniu trasy i ponownie wsiadłem w pociąg. I tak sporo się na kręciłem, bo odcinek Lienz – Spittal to 80km. Fantastyczne 80km.
